Jazda wielkim pick-up'em toyoty, o łysych oponach nie była wcale taka łatwa. Na dodatek drogę (hm... ciężko tę ścieżynkę nazwać drogą, ale niech już będzie) pokrywała gruba warstwa lodu, na którym samochód potwornie się ślizgał. By temu zaradzić i jednocześnie nie przedłużać sobie drogi do miasta, Alek zjechał (cudem!) na zaśnieżone pobocze, które wydawało się być nie oblodzone.
Na szczęście chłopak się nie mylił- po bocznej drodze można było śmiało, a co teraz najważniejsze- jak najszybciej jechać i nie bać się o wypadek.
Gdy chłopak zmagał się z tym nie lada ciężkim (jak na jego wiek wyzwaniem), Leona znajdowała się w odległej krainie, tak pięknej i jednocześnie nieznanej. Czuła, że niezwykle łatwo jej się chodzi, że z jej ramienia zniknął krępujący i przeszkadzający w codziennych czynnościach gips, a ona sama wygląda niezwykle uroczo oraz kusząco.
Pod jej nogami, zamiast ziemi, trawy, śniegu, czy czegokolwiek ,,ziemskiego'' znajdował się miękki , fioletowy puszek, nie raniący zmęczonych i poobijanych (w rzeczywistości) stóp.
Gdy dziewczyna podniosła głowę dostrzegła maleńkiego, żółtego ptaszka, trzepoczącego z radością swymi niepozornie mocnymi skrzydełkami. Leona zapragnęła go dotknąć, pogłaskać, a najlepiej zachować go dla siebie- jak największy skarb. Lecz złapanie tego pięknego żyjątka nie było wcale takie łatwe- ptaszek latał bardzo szybko, a fakt, że większość roślin w tej krainie była koloru żółtego tylko pogarszało sprawę.
Dziewczyna ruszyła za nim w pogoń. Przebierała nogami najszybciej jak tylko potrafiła, ale niestety na marne. Ptaszek poleciał w siną dal, a ona biedna potknęła się o czerwony kamyk i upadła. Ciągle tylko upadki, upadki, rany, rany, upadki...
Znowu poczuła ból. Ale o dziwo nie były to nogi, które ucierpiały w ,,kamykowym wypadku'' tylko ramię, potwornie bolące ramię.
- Auu...! Auu! Pomocy, proszę, pomocy!- krzyknęła Leona, otwierając oczy. Nie zdawała sobie sprawy, że zajmuje dwa miejsca w skradzionym samochodzie faceta, który ją postrzelił i że kierowcą pojazdu aktualnie jest... Alek.
- Leona! Wybudziłaś się! Jeszcze tylko chwila, wytrzymaj, zaraz będziemy w mieście; spokojnie!- Alek starał się ukryć swoje zdenerwowanie i odciągnąć wzrok dziewczyny od zakrwawionego ramienia, które wyglądało gorzej niż paskudnie.
W końcu dodarli na miejsce. Gdyby była tu rodzina Alka, na pewno byłaby z niego dumna. To, co uczynił, wymagało wiele odwagi i zimnej krwi. Właśnie taki był Alek- odważny i zachowujący zimną krew nawet w najstraszniejszych sytuacjach.
By nie jechać przez całe miasto skradzionym autem, bez prawa jazdy, a co najważniejsze ukończonych 18-stu lat, chłopak zaczął krzyczeć, by ktoś mu pomógł.
Już po chwili mężczyzna pod pięćdziesiątkę wystukiwał trzęsącymi się dłońmi numer pogotowia.
Ambulans przyjechał bardzo szybko, a lekarze na widok dziewczyny we krwi doznali ogromnego szoku. Choć Alek chciał razem z nimi pojechać do szpitala, ci surowo zaprzeczyli i kazali mu wracać do domu. Nawet się nie zorientowali, że chłopak nie jest Anglikiem.
Operacja nogi dziewczyny trwała 3 godziny. Lekarze robili co tylko mogli, by wyjąć pocisk i jednocześnie nic nie uszkodzić. Ich praca nie poszła na marne; zabieg zakończył się sukcesem. Pani doktor, która ,,została przydzielona'' Leonie, kazała jej leżeć i się nie ruszać. W międzyczasie (kiedy tylko to było możliwe) podpytywała dziewczynę jak się nazywa, a także o adres zamieszkania. Leona milczała jak zaklęta. Po pierwsze, ledwo co zrozumiała lekarkę, gdyż ta mówiła bardzo szybko i z dziwnym akcentem, powodującym, że końcówki i początku wyrazów zlewały się w jedno, niezrozumiałe słowo. Po drugie, nie mogła nic jej powiedzieć, a to dlatego, że uciekła z hotelu do którego przyjechała z Polski w celach doskonalenia i nauki języka. Po trzecie, gdyby coś wypeplała, wmieszałaby po uszy w to całe bagno i siebie i swego ,,towarzysza''.
Tak więc jedyną rozsądną rzeczą, która pozostała jej w tej chwili do zrobienia, było milczenie i czekanie na Alka...
W tym czasie chłopak zmagał się z przeciwnościami losu, by dostać się do starego gmachu szpitala. I udało mu się. Cudem, bo cudem, ale udało. Spytał wyglądającej na głupią pielęgniarkę, gdzie leży dość wysoka blondynka, z zakrwawionym ramieniem, na co ta z ogromną chęcią odprowadziła go aż pod samą salę, w której przebywała Leona.
Chłopak patrzył tylko przez szybę, gdyż jego wejście do środka, mogłoby wywołać nie lada zamieszanie.
- Biedaczysko...- pomyślał uważnie rozglądając się po obskurnej sali, pomalowanej ,,śliską'' farbą na kolor wypłowiałej bielizny. W tym momencie dostrzegł coś, co spowodowało, że uśmiechnął się pod nosem- w jego głowie znów zrodził się plan...
EDIT: Już poprawiłam :))
_____________________________________
Wakacje, wakcje! Oh yeeeaah. Koniec budy ^^.
No i będę mogła częściej dodawać rozdziały :)
Na szczęście chłopak się nie mylił- po bocznej drodze można było śmiało, a co teraz najważniejsze- jak najszybciej jechać i nie bać się o wypadek.
Gdy chłopak zmagał się z tym nie lada ciężkim (jak na jego wiek wyzwaniem), Leona znajdowała się w odległej krainie, tak pięknej i jednocześnie nieznanej. Czuła, że niezwykle łatwo jej się chodzi, że z jej ramienia zniknął krępujący i przeszkadzający w codziennych czynnościach gips, a ona sama wygląda niezwykle uroczo oraz kusząco.
Pod jej nogami, zamiast ziemi, trawy, śniegu, czy czegokolwiek ,,ziemskiego'' znajdował się miękki , fioletowy puszek, nie raniący zmęczonych i poobijanych (w rzeczywistości) stóp.
Gdy dziewczyna podniosła głowę dostrzegła maleńkiego, żółtego ptaszka, trzepoczącego z radością swymi niepozornie mocnymi skrzydełkami. Leona zapragnęła go dotknąć, pogłaskać, a najlepiej zachować go dla siebie- jak największy skarb. Lecz złapanie tego pięknego żyjątka nie było wcale takie łatwe- ptaszek latał bardzo szybko, a fakt, że większość roślin w tej krainie była koloru żółtego tylko pogarszało sprawę.
Dziewczyna ruszyła za nim w pogoń. Przebierała nogami najszybciej jak tylko potrafiła, ale niestety na marne. Ptaszek poleciał w siną dal, a ona biedna potknęła się o czerwony kamyk i upadła. Ciągle tylko upadki, upadki, rany, rany, upadki...
Znowu poczuła ból. Ale o dziwo nie były to nogi, które ucierpiały w ,,kamykowym wypadku'' tylko ramię, potwornie bolące ramię.
- Auu...! Auu! Pomocy, proszę, pomocy!- krzyknęła Leona, otwierając oczy. Nie zdawała sobie sprawy, że zajmuje dwa miejsca w skradzionym samochodzie faceta, który ją postrzelił i że kierowcą pojazdu aktualnie jest... Alek.
- Leona! Wybudziłaś się! Jeszcze tylko chwila, wytrzymaj, zaraz będziemy w mieście; spokojnie!- Alek starał się ukryć swoje zdenerwowanie i odciągnąć wzrok dziewczyny od zakrwawionego ramienia, które wyglądało gorzej niż paskudnie.
W końcu dodarli na miejsce. Gdyby była tu rodzina Alka, na pewno byłaby z niego dumna. To, co uczynił, wymagało wiele odwagi i zimnej krwi. Właśnie taki był Alek- odważny i zachowujący zimną krew nawet w najstraszniejszych sytuacjach.
By nie jechać przez całe miasto skradzionym autem, bez prawa jazdy, a co najważniejsze ukończonych 18-stu lat, chłopak zaczął krzyczeć, by ktoś mu pomógł.
Już po chwili mężczyzna pod pięćdziesiątkę wystukiwał trzęsącymi się dłońmi numer pogotowia.
Ambulans przyjechał bardzo szybko, a lekarze na widok dziewczyny we krwi doznali ogromnego szoku. Choć Alek chciał razem z nimi pojechać do szpitala, ci surowo zaprzeczyli i kazali mu wracać do domu. Nawet się nie zorientowali, że chłopak nie jest Anglikiem.
Operacja nogi dziewczyny trwała 3 godziny. Lekarze robili co tylko mogli, by wyjąć pocisk i jednocześnie nic nie uszkodzić. Ich praca nie poszła na marne; zabieg zakończył się sukcesem. Pani doktor, która ,,została przydzielona'' Leonie, kazała jej leżeć i się nie ruszać. W międzyczasie (kiedy tylko to było możliwe) podpytywała dziewczynę jak się nazywa, a także o adres zamieszkania. Leona milczała jak zaklęta. Po pierwsze, ledwo co zrozumiała lekarkę, gdyż ta mówiła bardzo szybko i z dziwnym akcentem, powodującym, że końcówki i początku wyrazów zlewały się w jedno, niezrozumiałe słowo. Po drugie, nie mogła nic jej powiedzieć, a to dlatego, że uciekła z hotelu do którego przyjechała z Polski w celach doskonalenia i nauki języka. Po trzecie, gdyby coś wypeplała, wmieszałaby po uszy w to całe bagno i siebie i swego ,,towarzysza''.
Tak więc jedyną rozsądną rzeczą, która pozostała jej w tej chwili do zrobienia, było milczenie i czekanie na Alka...
W tym czasie chłopak zmagał się z przeciwnościami losu, by dostać się do starego gmachu szpitala. I udało mu się. Cudem, bo cudem, ale udało. Spytał wyglądającej na głupią pielęgniarkę, gdzie leży dość wysoka blondynka, z zakrwawionym ramieniem, na co ta z ogromną chęcią odprowadziła go aż pod samą salę, w której przebywała Leona.
Chłopak patrzył tylko przez szybę, gdyż jego wejście do środka, mogłoby wywołać nie lada zamieszanie.
- Biedaczysko...- pomyślał uważnie rozglądając się po obskurnej sali, pomalowanej ,,śliską'' farbą na kolor wypłowiałej bielizny. W tym momencie dostrzegł coś, co spowodowało, że uśmiechnął się pod nosem- w jego głowie znów zrodził się plan...
EDIT: Już poprawiłam :))
_____________________________________
Wakacje, wakcje! Oh yeeeaah. Koniec budy ^^.
No i będę mogła częściej dodawać rozdziały :)
Rozdział 21, cz. II