28 kwietnia 2013

Rozdział 19 /cz.II/

           Gdy 'malarka' skończyła malować, wzięła pod pachę sztalugę i podreptała w kierunku szklanych drzwi. Popatrzyła przez nie chwilkę (nieco podejrzliwym wzrokiem), ale szybko jej się to znudziło, więc zaciągnęła za sobą firankę i znikła w głębi posesji. W przeciwieństwie do niej, Alkowi i Leonie wcale się nie nudziło. Siedzieli schowani za składzikiem drewnianych belek i bacznie obserwowali wielkiego, łysego faceta, który równie bacznie przyglądał się posiadłości Grant'ów. Patrzył, patrzył i patrzył, w skutek czego w jego mózgu coś się przestawiło.
Gwałtownie wyciągnął z kieszeni pistolet i zaczął strzelać gdzie popadnie- przed siebie, za siebie, w bok; dla tego mężczyzny to nie miało znaczenia. Był rozwścieczony. Wiedział, że jego plan związany z obrabowaniem domu Grant'ów poległ w gruzach. A dlaczego? A dlatego, że nie spodziewał się aż 10 ochroniarzy, uzbrojonych po uszy, rozmieszczonych wokół całej willi i czychających właśnie na takich bandziorów jak on.
Miał teraz tylko jedno wyjście- porwanie. Ale nie bezsensowne- z okupem. Skoro od Grant'ów szmal za trudno wyłudzić, można zrobić coś łatwiejszego. ,,Najlepiej porwać by było dzieciaka- za dzieciaka płacą najszybciej i najwięcej...''- pomyślał sobie chytrze mężczyzna, gdy nagle dostrzegł właśnie to, co w tym momencie pragnął zobaczyć, a mianowicie dwójkę (TAK, DWÓJKĘ!) dzieciaków chowających się na składzikiem. Od razu zaczął mierzyć w ich kierunku. Padł 1 strzał, 2 strzał, 3 strzał i... i cholera nic! Bachory ani drgnęły! Siedzą i się telepią ze strachu, ale nawet na myśl im nie przychodzi, żeby uciekać!
- Wyłazić mi stąd! NATYCHMIAST!- [padły kolejne dwa strzały, tym razem jeden niemalże oderwałby Leonie palca; dziewczyna zaczęła szlochać, że chce do domu, że się boi, lecz Alek nie reagował]- Ja pierdziele, ile mam jeszcze powtarzać!?- mówiąc to, a raczej wrzeszcząc bandyta podbiegł do dwójki skulonej ze strachu, po czym skrępował ich nogi, ręce i usta grubym sznurem. Oni oczywiście próbowali się wyrwać, ale na marne. Chwilę potem, mężczyzna zawlókł ich do samochodu i tam rzucił, jakby byli nic niewartymi workami kamieni. Alek i Leona wystraszyli się nie na żarty. Dziewczyna zaczęła wrzeszczeć; myślała, że może malarka ją usłyszy, ale na próżno. Zamiast tego bandyta uderzył ją z całej siły z twarz. Leona zawyła z bólu, a na jej policzku ukazała się długa na 10 centymetrów czerwona krecha, z której kropelka po kropelce zaczęła spływać krew. Alkowi serce pękało. To przez niego ta Bogu ducha winna dziewczyna cierpi! Ale on nie mógł nic zrobić... Wszystkie kończyny miał związane. Jednakże ni stąd, ni zowąd chłopak otarł swoim ramieniem Leosiową krew, która teraz spływała nie jedną, ale trzema strużkami. A ona nawet tego nie poczuła- tak bardzo ją bolało.
- To nie tak miało się skończyć!!!- wykrzyczał sobie w duszy Alek- Wujku cholerny, gdzie ty jesteś!?- chłopak był potwornie wściekły na siebie, na ten cały zakichany Londyn i w ogóle na wszystko. Chciał się teraz znaleźć w domu, przy swoim instrumencie; ale nie. Życie chciało inaczej- życie chciało, żeby został porwany przez mafię (!) i to na dodatek z dziewczyną, której tak naprawdę nie zna.
Nagle Alek zobaczył, że z Leoną dzieje się coś dziwnego- jej związane kończyny zaczęły drżeć, oczy straciły dotychczasowy połysk i stopniowo się zamykały. Dodatkowo rana na jej policzku nadal krwawiła, powodując, że wyglądała jak śmierć na chorągwi. Boże!
Zdenerwowany chłopak trącił ją łokciem- nie zareagowała. Trącił ją jeszcze raz, trochę mocniej i nic.
Leona zemdlała.
Gdyby ktoś ją teraz zobaczył, pomyślałby, że już umarła!
Alek spanikował. Nie wiedział co ma robić- nigdy nie był w takiej sytuacji. Kiedy wpadł mu do głowy pomysł, auto z piskiem opon zahamowało i zatrzymało się. Pierwszy wysiadł wielki mężczyzna, całkowicie zapominając o dwójce siedzącej w przyczepie. Dopiero gdy przeszedł kilka kroków, olśniło go i z niechęcią po nich zawrócił.
- No już! Wysiadać! Ale szybciej, do cholery, nie chce mi się czekać w nieskończoność! A teraz do piwnicy!- wrzasnął bandyta, jednocześnie popijając piwo. Alek z Leoną wypełnili jego rozkaz, no bo cóż by mieli zrobić? Uciec, po to, by ich zastrzelono? Nie. To nie było tutaj wyjściem.
         Wielki mężczyzna zaciągnął ich do ciemnej, zimnej i mokrej piwnicy, a następnie przywiązał do drewnianej beli podtrzymującej sufit. Alek myślał gorączkowo; bandycie wydało się to podejrzane, więc ogłuszył go i brutalnie zakleił mu usta. To samo zrobił Leonie, która była półprzytomna. Wydarzenia z ostatnich 30 minut przewróciły jej życie do góry nogami.  Nie wiedziała co ma teraz zrobić, jak działać i to ją strasznie pogrążało. Tak samo czuł się Alek, z tą różnicą, że w jego głowie powoli zaczął się tworzyć pomysł...



_______________________________________________________________________
Jeszcze raz przepraszam, że tak długo musieliście czekać na ten rozdział ;c. Postaram się pisać częściej.

22 kwietnia 2013

Przepraszam, obiecuję poprawę

Chciałabym Was bardzo przeprosić za dłuuugi zastój w pisaniu nowych rozdziałów. Nowe rozdziały nie pojawiały się dlatego, że zorganizowałam sobie tydzień bez Internetu. Skoro wytrzymałam tydzień, to czemu miałabym nie wytrzymać więcej?... I się udało. Od 7 kwietnia ani razu nie skorzystałam z komputera. NIC. Och, teraz mam ogromną satysfakcję i pewność, że nie jestem uzależniona :-). Wam też radzę spróbować takiego czegoś.
Nowy rozdział powinien się pojawić w najbliższy weekend. Bardzo chcę, aby był dopracowany i długi, więc dlatego dopiero wtedy.
Jeszcze raz przepraszam ;-).
Mam nadzieję, że  nie zapomnieliście jeszcze o moim blogu i że tu jeszcze zaglądacie...


Nieuzależniona od Internetu Róża








7 kwietnia 2013

REMONT

UWAGA! NIE PRZEJMUJCIE SIĘ WYGLĄDEM BLOGA, JA GO ZMIENIAM!

Rozdział 19 /cz.I/

          Zaczęło się. A Leona o tym nie miała najmniejszego pojęcia! Zresztą, z tego miejsca nie mogła nic podejrzewać. No bo przecież wszystko było w porządku! I nawet słońce się świeciło, powodując, że śnieg zaczął się iskrzyć, jakby był z cukru. Było tak ładnie, tak biało. Aż chciało się rzucić w te zaspy i wytarzać ja jakiś szczeniak. Ale Leona tak nie zrobiła, choć z całej siły tego pragnęła. Ale nie uczyniła tego, bo po prostu nie wypadało.
          Szli oświetloną przez słońce ulicą, mijając typowo angielskie kamienice wykonane przeważnie z czerwonej cegły. Niemalże w każdym oknie siedziała jakaś babcia, wyglądająca chyłkiem zza firanki, jakby kogoś śledziła i myślała, że jej nie widać. Od tego 'widoku' Leona aż zachichotała.
- Z czego się śmiejesz?- spytał drętwo Alek, spekulując, co mogło dziewczynę tak rozśmieszyć.
- Popatrz w prawo. Palcem ci nie pokażę, bo się oburzą.
- Kto się oburzy?
- No popatrz w prawo! W okna!
- Aaa.. - powiedział Alek uśmiechając się i (jak to miał w zwyczaju) kręcąc głową.
Po przejściu prawie 2- kilometrowej ulicy, Alek z Leoną znaleźli się w nieprzyjemnym miejscu, a mianowicie w straszącym nagimi drzewami zakątku opustoszałego osiedla. Stało tu mnóstwo zardzewiałych i wybrakowanych samochodów oraz budynków z powybijanymi oknami. Jedyną rzeczą, która nie pasowała do tego otoczenia, był lśniący, pewnie ledwo co wyczyszczony, czarny pick-up toyoty. Przez zaparowane okna widać w nim było tylko delikatny zarys kilku postaci- najprawdopodobniej mężczyzn. Alek od razu chciał podejść bliżej i obejrzeć wszystko dokładniej, lecz Leona mu nie pozwoliła (jak to często bywa u dziewczyn, po prostu bała się o swego towarzysza). Chłopak popatrzył się na nią z wielkim wyrzutem, lecz ta odwróciła głowę i ruszyła w kierunku podupadłego muru. Alek poszedł za nią, no bo cóż miał innego zrobić? Kiedy znaleźli się przy górce cegieł, która kiedyś była murem, Leona oznajmiła, że z tego miejsca będzie lepiej i bezpieczniej obserwować. To co powiedziała, okazało się później 100% prawdą.
Po jakichś 10 minutach, mężczyźni siedzący w aucie wyszli z niego uśmiechając się szyderczo. Najwyższy i najlepiej z nich zbudowany, trzymał w ręku zgrabną, brązową walizeczkę z jakąś nalepką na rączce. Nagle zwołał do siebie wszystkich innych i szepnął im coś, na co oni skinęli głowami, po czym oblepili błotem tablice rejestracyjne pick-up'a toyoty.
- No!- zakrzyknął najwyższy facet- Ale wrobiłem Mackie'ego i Tommy'iego! Haha, co za pajace! Pojechali aż do Polski, bo zażyczyłem sobie jaszczurki! Dobra, chłopaki, jedziemy do Grant'ów. Trzeba tego starego dziada załatwić. No już!!! Na co do cholery czekacie, co!? Ruszamy, bo jeszcze ktoś nas zauważy!- mówiąc to, cała banda facetów (było ich 5), wsiadła do samochodu i ruszyła w kierunku 2-kilometrowej ulicy z babciami w oknach.
- Boże, to bandyci! Ja stąd zwiewam! Słyszałeś, co powiedział ten największy? ,,Trzeba załatwić starego dziada''!!!- pisnęła wystraszona nie na żarty Leona.
- Spoookojnie! Nie ma się czego bać! Jak się będziemy tak chować, to nic nam nie zrobią.
- Ehe, na pewno... -odburknęła zła tym, że tu jest Leona.
- Wiem gdzie pojechali. Rodzina Grant'ów mieszka za parkiem, w wielkiej willi przy rzeczce. To niedaleko stąd. Idziemy!
- CO!? Do tych bandytów!? NIE!!!- wrzasnęła na całe gardło, popadając w histerię.- Ja się śmierci do rąk nie pcham!
- Co by ci się mogło stać? Na nic im nie jesteś potrzebna. Nie panikuj, idziemy.
- Ale jak coś mi się stanie, to powiem Lisowskiej, że to tylko twoja wina!
- Okeeej. Chodź już.- po tych słowaach udobruchana dziewczyna ruszyła za Alkiem.
Chłopak mówił, że posiadłość Grant'ów jest niedaleko, lecz tak naprawdę aby do niej dojść, trzeba było wędrować półtora godziny przez zabłocone drogi i dróżki Londynu. A wspomnę, że pogoda z chwili na chwilę robiła się coraz gorsza: gdy uciekli z hotelu było ciepło i świeciło słońce, a teraz niebo zachmurzyło się do tego stopnia, że nie zostało nawet najmniejszego śladu po tak mocno wcześniej świecącym słońcu.
           Posiadłość Grant'ów była jednym słowem przepiękna! Nieskazitelnie białe ogrodzenie świetnie kontrastowało z błękitnawym kolorem willi i jej ciemnobrązowym dachem. A chociaż była zima, ogród okalający posesję wyglądał naprawdę imponująco!
Bandziory zaparkowały swoje auto przecznicę dalej, pewnie dlatego by nikt ich nie zidentyfikował. Najpierw coś wspólnie obmawiali, a potem każdy z nich poszedł w innym kierunku- tylko wielki i dobrze zbudowany mężczyzna został na miejscu. Po chwili wyciągnął z kieszeni komórkę i zrobił zdjęcie willi Grant'ów.
- Na cóż mu zdjęcie? - pomyślała Leona drapiąc się po głowie.
Długo się nad tym nie zastanawiała, gdyż jej uwagę przyciągnęła inna dziewczyna, starsza od niej, siedząca na krzesełku turystycznym i malująca coś. Gdy tylko ich spojrzenia spotkały się, dziewczyna-malarka wesoło pomachała. Oczywiście Leona odpowiedziała tym samym.
- Szukacie czegoś? Ach, przepraszam, to znaczy sorry! Are you looking for something?- spytała malarka.
- Nie musisz mówić po angielsku! Jesteśmy z Polski!- odkrzyknęła w jej stronę Leona, na co Alek zdenerwował się i powiedział, że przecież 'bandyta' ich może usłyszeć.
- Ooo goście z Polski!- uśmiechnęła się radośnie dziewczyna ze sztalugą- Szukacie czegoś, zgubiliście się? Bo wiecie, tu łatwo zbłądzić.
- Nie.- odburknął wściekły Alek- Leona, idziemy!




__________________________________________
Przepraszam, że długo czekaliście  na ten rozdział i że nie jest on specjalnie długi. Mam w planach zmienić nagłówek, szablon i w ogóle wszystko! x) Może macie jakieś pomysły? :)
A i przypominam, że...
CZYTASZ=KOMENTUJESZ!


Pa! Pa!

6 kwietnia 2013

Zapowiedź.

Dzisiaj lub jutro pojawi się rozdział 19. Przepraszam, że długo nie pisałam, ale jakoś tak wyszło xd.   Chyba jeszcze zmienię nagłówek, bo ten mi się znudził :-).
Dzisiaj umrze Bromski z Komisarza Alexa ;c Ja deprechy dostanę! ;-;



Pa!