27 stycznia 2013

Rozdział 7

          Pierwszy tydzień po Świętach minął Leonie całkiem spokojnie. [...]
W piątek, zaczęła się pakować (oczywiście przy czuwających oczach rodziny), gdyż w sobotę o 5 rano wyruszała do Londynu. Inni pewnie na jej miejscu bardzo by się cieszyli, no bo przecież zwiedzą stolicę jednego z najbardziej popularnych krajów, mianowicie Wielkiej Brytanii, ale ona, Leona wcale nie była taka zachwycona, bo....:
Po 1- Londyn to miasto największe zaraz po Moskwie i Stambule, a jego liczba mieszkańców przekracza 7 milionów, czyli baaaardzo łatwo się w nim zgubić. Nie wspominając o tym, że Leona angielski umie przeciętnie, tzn. przywita się i przedstawi, zrozumie proste informacje (ale jeśli ktoś będzie mówił wolno i wyraźnie, co w miastach anglojęzycznych rzadko się zdarza) i na tym koniec!
Po 2- Osoby, które jadą z nią na tą wycieczkę, to osoby z innego gimnazjum, więc Leona nikogo nie zna. Jest jeszcze Alek, ale przecież z nim nie będzie o czym gadać...
Po 3- Podróż trwa 2 dni, czyli siedzenie w autokarze przez czterdzieści osiem godzin!!!
A jeśli zachce jej się skorzystać z toalety? Przecież kierowca nie będzie co pół godziny zatrzymywał się na stacji!
Teraz najgorsze: będą jechać w nocy (Leona nie znosi jechania w nocy, bo panicznie się boi, że kierowca uśnie, co spowoduje wypadek)...
A co się robi w nocy? Właśnie, śpi się. Czyli wychodzi na to, że będzie musiała spać w autokarze (w ubraniach! FUU!) i to obok Alka!
Po 4- Dziewczyna nie wie z kim będzie miała pokój...
Po 5- Łazienki są na korytarzu. Pewnie cały czas będą zajęte...
A jak jakiś zboczeniec będzie ją podglądał? O NIE!
          - Mamo, czy ja muszę jechać? Tyle pieniędzy straciliście na jakąś tam wycieczkę i to tak daleko....- marudziła Leona
- Ale koniec dyskusji! Przecież nie jedziesz sama! Czego ty się tak dziewucho boisz?- oburzyła się mama
- Eee...nie ważne....- mówiąc to Leona włożyła do torby podróżnej idealnie wyprasowane przez babcię ubrania
- Leonciu, kochanie! Nie ma się co przejmować. Zawsze na początku wszystko wydaje się straszne, a później sama zobaczysz jak będzie fajnie! Pamiętasz, tak też było z gimnazjum- uśmiechnęła się babcia pokazując kieszonkę przy dnie torby- Tu ci chowam pieniądze. Napisałam z boku na karteczce, te waluty brytyjskie, żebyś się nie pogubiła.
- Widzisz jak babcia się o ciebie troszczy, córuś?- pocieszył tato. Leona uśmiechnęła się.
          O godzinie 19 dziewczyna była gotowa na wycieczkę.
Przy wyjściu z domu czekały na nią przepakowane podróżne torby. Gdy tylko Leona na nie spoglądała, robiło jej się niedobrze: już czuła smak choroby lokomocyjnej i całej tej nauki za granicą.
I na dodatek miała złamany obojczyk....
Ach.... nie zapowiada się ciekawe, oj nie....

25 stycznia 2013

Rozdział 6

          Leona obudziła się w nieznanym jej pomieszczeniu. Gołe, białe ściany przyprawiające o depresję, kremowe kafle, podłużne lampy dające jaskrawe światło...Jakiś obłęd!
- Ooo, Leonka się obudziła!- krzyknęła osoba o niskim, ale miłym głosie. Była to babcia .
- Córciu, dobrze się czujesz?- spytali rodzice.
- Emm..- Leona dopiero teraz spostrzegła, że jej ramiona są zagipsowane- Mamo! Co to jest!?
- Chodzi ci o to co masz na ramionach? - spytała spokojnie mama
- TAK!
- To jest przecież gips.
- No domyślam się, ale czemu mam zagipsowane ramiona? Jak ja wyglądam!- użalała się Leona
- Masz pęknięty (albo złamany.... hmm, sam już nie wiem) obojczyk- powiedział tato- Na wf-ie szalałaś i masz tego skutki.
- Co??? Ja szalałam na wf-ie?!
- Ależ kochana! Nie denerwuj się. Zaraz wypuszczą cię ze szpitala, bo operacja już się odbyła, a wszystkie badania odniosły pozytywny skutek. Jutro będziesz mogła pójść do szkoły! Patrz no, jak to się medycyna rozwija.... Człowiek sobie złamie kość i już następnego dnia może iść do domu! Niesamowite...
Leona nie ucieszyła się tą wiadomością. Skoro ma złamany obojczyk, powinna zostać w domu!

Następnego dnia...
          Gdy cała rodzina wróciła ze szpitala, była godzina 19. Leona chciała obejrzeć sobie jakiś ciekawy film. Lecz niestety babcia była szybsza. Gdy dziewczyna weszła do pokoju, babcia siedziała usadowiana w fotelu z kubkiem gorącej herbaty i kawałkiem ciasta.
- I jak tam się czuje nasza chora, hm? Bardzo cię jeszcze boli?- spytała troskliwie babcia
- Nie, nie boli, tylko przez gips jestem uziemiona. Nie mogę robić dosłownie nic!
- Moje biedactwo! Chodź no tu, to sobie oglądniemy coś....- babcia dostawiła drugi fotel dla Leony. - No, siadaj!
I w takim towarzystwie minął Leonie wtorkowy wieczór.
Dziewczyna postanowiła sobie, że wypyta kogoś w szkole, co tak naprawdę się stało, kto się nią zajął, czy ,,zapakowano'' ją na nosze i tak dalej...
Ale kogo by się tu spytać?....
Leona ma mało znajomych, być może z tego względu, że do osiedlowego gimnazjum  dołączyła dopiero w 2 klasie, więc wszyscy co przyszli w 1 klasie mieli już swoich ,,zaklepanych'' znajomych i nie spieszyło im się do nowych znajomości. Jedynie Alek wydawał się otwarty na innych, ale przecież nie będzie się pytać osoby płci przeciwnej o to co się stało w poniedziałek na wf-ie.
No cóż. Brak przyjaźni równa się braku wiadomości.
W szkole żadna z dziewczyn nie spytała się jej nawet o to, czy się dobrze czuje...
Tylko Alek pomagał jej w niesieniu torby z książkami.
- Boooże, co ty tam nosisz, że masz taką ciężką torbę!?-uśmiechnął się
- Noo ćwiczenia, podręczniki, zeszyty, żarcie, piórnik... Aaa! To może przez te książki, które miałam dzisiaj odnieść do biblioteki!
- Aha; to już rozumiem...
          Ostatnią lekcją była muzyka.
Alek, miał przygotować prezentację o Ludwigu van Beethovenie. Opowiadanie o tym wybitnym człowieku szło mu tak płynnie, jakby Beethoven był jego bardzo dobrym znajomym. Nauczycielka była urzeczona.
- Pięknie!!! - pani od muzyki zaczęła klaskać- Brawo! Ocenę najwyższą ci młodzieńcze daję, boś mnie w zachwyt wprawił! Gratulacje ci zaiste składam, monsieur! Oby tak dalej, oby tak dalej.- po tych ,,uroczystych,, słowach zabrzmiał dzwonek na przerwę.
Alek znów pomógł Leonie z torbą.
- Och, składam ci podziękowania dobrotliwy chłopcze. Wdzięcznam ci będę dozgonnie, ale nie wiem jak się odwdzięczyć.
- Jakże osobliwe są słowa płynące z ust twoich! Spamiętać je sobie muszę, madame.
- Gdy tak słucham ciebie i mnie, zastanawiam się, jak dawniej ludzie mogli posługiwać się tym dostojnym językiem...
- Niektórzy nadal go używają, np. taka pani z muzyki...
- Ach, racja. Zapomniałam.- uśmiechnęła się Leona

20 stycznia 2013

Rozdział 5

          - Święta, święta i po świętach...- tym jakże optymistycznym akcentem, babcia powitała Leonę pierwszego dnia szkoły w nowym roku.- Jezus Maria! Leonciu, spójrz która to już godzina! Wpół do ósmej!
- Spokojnie babciu... Już wychodzę.- odparła Leona
- A śniadanie?!
- Zjem sobie po drodze. No to paaa!- dziewczyna już miała wychodzić z bloku, gdy babcia zbiegła po nią na sam dół
- Czegoś zapomniałam?- spytała Leona
- To ja się pytam: na pewno wszystko masz...?
- Och babciu...
- Bo wiesz, później Irenka będzie się darła, a mnie od tego głowa pęka.
- Tak, wszystko mam. Muszę już iść, bo się spóźnię.
          Po dziesięciu minutach Leona znalazła się w szatni, w której siedziało chyba pół klasy. Każdy każdemu opowiadał, cóż to działo się podczas tej prawie dwutygodniowej przerwy.
Leona patrzyła na to wszystko z pogardą.
Przecież każdy z każdym widział się codziennie, np. na górce. Jeśli chodzi o górkę, to klasa Leony, nie chodzi tam po to, by sobie pozjeżdżać na sankach, tylko po to, straszyć małe dzieci, które są akurat bez opieki dorosłego... Żenujące, prawda?
          Pierwszą lekcją był język polski. Pani Orzeszkowa (tak, jej nazwisko jest takie samo, jak nazwisko wybitnej pisarki- Elizy Orzeszkowej) całą lekcję omawiała lekturę, nie dopuszczając nikogo oprócz siebie do wypowiedzi. Później, 3a, miała 3 w-f-y pod rząd jako zastępstwa za chemię, historię i WOS. Pierwsze wytłumaczenie, dlaczego nie ma tych nauczycieli, to to, że pewnie mają kaca po Sylwestrze, albo trafiła w nich petarda i leżą teraz zagipsowani niczym mumie w odległym szpitalu...
Na wf-ie rzucali piłką lekarską na odległość. Alek miał szczęście, gdyż nie ćwiczył  z powodu jakiegoś przeziębienia (Leona wiedziała, że nic mu nie jest; po prostu cwaniak zaczął udawać przed matką chorego, a ta mu wypisała zwolnienie).
Wracając do piłki lekarskiej cała klasa miała się ustawić numerkami z dziennika. Leona była 14...
- Numer 14.... Leona Lilczewska!- zawołała pani od wf-u.
- Już, już idęęę.- syknęła cicho Leona.
Podeszła do białej linii na której była ustawiona piłka lekarska.
Dziewczyna próbowała ją podnieść lecz...lecz nie umiała!
Nauczycielka popatrzyła na nią z ironią mówiąc:
-  Dziewczyno, ileś ty musiała jeść na Wigilii! No bierzże i rzucaj tą piłkę, bo inni czekają!
Leona zmotywowana poleceniem nauczycielki podniosła piłkę. Gdy unosła ją na wysokość barków, wywróciła się, upadając na lewe ramię.
- Aaaaauuu!!!- zawyła
- Jezu, Leona! Co ty wyprawiasz!?- wrzasnęła nauczycielka. Gdy zobaczyła, że Leona leży na podłodze i to na dodatek z lejącą się z nosa krwią również zawyła.- DZIECI, IDŹCIE STĄD! Małgosiu, biegnij do pana Grzesia i każ mu powiadomić dyrekcję!- Małgosia skinęła głową, patrząc z niesmakiem na Leonę. - ALEK! ZOSTAŃ NO TU NA CHWILĘ, JA MUSZĘ IŚĆ PO APTECZKĘ!
Alek natychmiast podbiegł do leżącej dziewczyny. Ułożył ją w pozycji bezpiecznej, gdyż wiedział, że Leonie stało się coś poważnego.
- Halo? Co ci jest?- spytał przejęty
- Ramię.... Auuu! - odpowiedziała Leona dławiąc się nadal cieknącą z nosa krwią.
- Zaraz przyjedzie karetka. Spoookojnie!- gdy Alek powiedział ,,spokojnie'' dziewczyna zmrużyła oczy i już nie wiedziała, co się z nią dzieje....



         

17 stycznia 2013

Rozdział 4

          - Ooo! Zapraszam państwa, zapraszam! Już miałam dzwonić do was, gdzie się tyle podziewacie! Proszę tędy, do salonu!
- Dziękujemy bardzo.
Mieszkanie Górskich, już od progu pachniało rozmaitymi potrawami; szczególnie jednak czuć było zupę grzybową, dlatego, że  podawano ją jako pierwszą.
Leona rozglądała się niepewnie.
Jej dziadek również. Ewidentnie mieli tę samą naturę: w domu otwarci, rozmowni, weseli, a poza nim skryci, nieśmiali i jakby przestraszeni.
- No patrz wnusia. Jaki porządny stół! I krzesła! Ulala pewnie majątek kosztowały....Wiesz Leonciu, widziałem identyczne meble jak byłem w Peru w 89... -dziadek kontynuował, lecz Leona już go nie słuchała. Poszła za mamą do stołu. Zajęła miejsce tuż przy choince, pod którą wcześniej p. Górska i babcia położyły prezenty. Obok niej usadzono Alka. W porównaniu z Leoną, wyglądał jak jej brat- bliźniak, chociaż różniły ich kolory włosów, oczu i co najważniejsze nie byli ze sobą w żaden sposób spokrewnieni...
Pani Ula, bo tak było na imię matce Alka, wniosła wazę z gorącą zupą grzybową.
- Ohoho! Co za zapachy... -uśmiechnęła się babcia. Pani Górska odwzajemniła ten uśmiech.
- Zapewniam, że zapachy nie są gorsze od samych potraw! Smacznego!
Leonie zupa grzybowa niezbyt smakowała z tego względu, że nie lubi grzybów. Alkowi chyba również.
- Mamo... Mogę zamiast grzybowej barszcz..? Proooszę!- szepnął p. Uli Alek.
- No dobra. Ktoś jeszcze chce barszczu zamiast tej zupy? Leonka. Już ci nalewam skarbie.
Leona myślała, że pani Górska potraktuje ją w inny, bardziej wrogi sposób, ale myliła się. Tak jak mówiła mama, ta rodzina jest rzeczywiście sympatyczna, lecz Alek, tak jakby od niej odstaje...
Dalsza część Wigilii była mniej więcej taka sama jak poprzednia, czyli kulturalna, spokojna i miła. Na samym końcu, czyli około godziny 20:00 każdy podszedł pod choinkę rozpakować swój prezent. Leona dostała coś, na co baaardzo długo czekała, mianowicie.... jaszczurkę. Gdy mama ją zobaczyła, o mały włos nie zemdlała.
- Tato! Czy to zmysły postradałeś?  Dziecku 15- letniemu jaszczurkę! Książkę być jej kupił! - krzyknęła jak najciszej się dało mama.
- Ojejku. Świat się od tego nie zawali.- odprał całkowicie spokojny dziadek.- No, która to już godzina? Ach, 20. Więc jeszcze sporo czasu do 1 pasterki. Leonciu, ty tak ładniej dziadkowi w domu na gitarze grałaś, może i teraz byś nam tu coś zagrała?
- JA!? Coś ty dziadku! Muszę jaszczurki pilnować.
- O właśnie! A może ty byś Alku zagrał tu razem z Leonką na kontrabasie, co? Wydaje mi się, że połączenie kitary z kontrabasem może ciekawie brzmieć...- powiedział p. Górski
- Tatooo... Nie lubię grać na pokaz, przecież wiesz...- odpowiedział Alek, próbując opanować zdenerwowanie.
- Moi drodzy! Wigilia to jedyny czas kiedy wszyscy jesteśmy razem, kiedy nikomu nigdzie się nie spieszy. Leonko, Alku. Tylko jeden raz. Prosimy!- zadeklamowała pani Ula.
- O TAK, PROSIMY!- potwierdziła reszta zebranych.
Alek oblał się czerwonym rumieńcem. Leona tak samo.
- Jakie kolędy umiesz...? - spytał nieśmiało Alek
- Eeemmm...może Jezus Malusieńki? Chociaż nie. To jest za wysoko.
- Racja. Bóg się rodzi?
- Dobra. - po tym słowie, w całym mieszkaniu zapanowała cisza. Jedyne co było słychać, to spust migawki od aparatu dziadka. Iiii.... zaczęło się. Leona chwyciła gitarę, a nuty (razem z chwytami) położyła sobie na stole, Alek natomiast nie potrzebował nut.
Przez dwie minuty wszyscy wpatrywali się w młodych muzyków wielkimi oczami. Nagle Leona zadała pytanie:
- Ekhm. Gramy po to by ktoś śpiewał, więc czemu nikogo nie słychać?
Górscy i Lilczewscy lekko się speszyli.
- Już, już śpiewamy!- oznajmił dziadek.
Wszyscy grali i śpiewali aż do końca Wigilii. Później, każdy ubrał się jak najcieplej mógł i wyruszyli na pasterkę. Leona i Alek zostali jeszcze chwilę, by porządnie odłożyć instrumenty.
- Nieźle ci idzie granie na gitarze... Od jak dawna się uczysz?- spytał Alek. Widać było po nim, że długo zbierał się w sobie, żeby zadać to pytanie.
- Może moja odpowiedź cię rozśmieszy, ale dokładnie od 6 tygodni... Jestem samoukiem.- odparła zarumieniona Leona
- Na prawdę? Ooo...
- A ty?
- Ja od 3 lat...
- Jezusie, to kupa czasu...
- Co wy się tak guzdracie?- krzyknęła babcia- Chodzcie, bo będziemy w kościele stać!
          Na pasterce, jak co roku Leona zasypiała. Sposób grania organisty, był taki ,,rozwlekany'' że nie sposób było tu nie spać. Lecz Alek twardo się trzymał. Leona podczas swojego snu kilka razy spuszczała głowę na jego ramię, ale szybko powracała do pionu. Alek się na to wszystko uśmiechał. I chyba wychodzi na to, że się polubili....



Rozdział 3

          24 grudnia. Wigilia... Czas, który Leona uwielbiała; lecz w tym roku akurat tak nie było. Po ostatniej kłótni z mamą czuła się dziwnie samotna i smutna, a t dlatego, że mama nie pozwoliła jej się nawet sprzeciwić, nie pozwoliła jej nawet skomentować tego całego wyjazdu.
Ale z drugiej strony rzecz biorąc, wyjazd do innego kraju mógłby być bardzo ciekawym wydarzeniem w życiu 15-letniej dziewczyny, gdyż ona nigdy wcześniej nie była za granicą. No może raz gdy Leona miała 7 lat, z babcią i dziadkiem bylina nartach w Czechach. Ale nic poza tym.
          Te wszystkie myśli kłębiły się w głowie dziewczyny, a ona, taka niewinna, nie umiała znaleźć rozwiązania, jak się z tym całym zamieszaniem uporać... Pomyślała sobie, że może przyłożyłaby się lepiej do matematyki i jeszcze np. fizyki (z którą też jej kiepsko szło) a wtedy mama zrozumiałaby, że jej córka nie jest taka tępa, jak jej się wydaje...
Leona powoli wyczołgała się z łóżka przeciągają się przy tym i ziewając. Zgrabnie ułożyła pościel, po czym schowała ją do szafy. Przez chwilę wyjrzała za okno i znów zobaczyła t,ę samą dwójkę facetów, co widziała kilka dni wcześniej. Tym razem wyglądali na bardziej zdenerwowanych niż poprzedni.
- Stary, jej nigdzie nie ma! - syknął mężczyzna w brązowej czapce-uszatce.
- Ojeju, znajdziemy ją, znajdziemy. Nie bój żaby Mackie. Damy radę. Zostało nam jeszcze sporo czasu.
- Jeśli według ciebie 4 dni to sporo czasu, to sam sobie ją znajdź! Jesteśmy już w tym mieście tydzień i jeszcze jej nie mamy! - po tych słowach Mackie ściszył ton głosu - Wydaje mi się, że ktoś nas obserwuje. Wynośmy się stąd. Nie chciałbym, żeby ktokolwiek się o nas dowiedział. Pamiętasz, co mówił szef? Albo ktoś nas rozpozna, albo...-i w tym momencie mężczyzna przejechał palcem po szyi.
Leona z ich rozmowy usłyszała tylko imię: Mackie.
I niestety nic więcej. Używam tu słowa ,,niestety'', gdyż Leona była dziewczyną z natury ciekawską, pragnącą wiedzieć wszystko, co się wokół niej dzieje.
Nagle, całkowicie niespodziewanie, mama zapukała do pokoju mówiąc:
- Leona, dzisiaj na Wigilię idziemy do państwa Górskich. Oni nigdzie nie wyjeżdżają, my tak samo, więc dlaczego mielibyśmy nie zjeść tej kolacji razem? Ta rodzina jest bardzo sympatyczna i zdyscyplinowana. Podoba mi się. Chyba nie będziesz miała nic przeciwko? ... Za chwilę babcia podaje śniadanie. Nie spóźnij się, bo to babci specjalna potrawa przed wigilijna. - mówiąc to mama odeszła.
I Leonie znów zrobiło się niedobrze.
Przecież oni, Lilczewscy, co roku spożywali wieczerzę tylko w gronie najbliższych. Tak samo Górscy. Więc, dlaczego w tym roku mieliby zjeść ją razem!?
- Och mamo, mamo. Czemu stawiasz mnie w takich sytuacjach?- pomyślała rozgoryczona Leona- Ale dobrze. Obiecywałam na Komunii, że będę się rodziców słuchać... A może jednak będzie fajnie? ...Sama nie wiem. Dobra, pożyjemy, zobaczymy.- po chwili Leona wkroczyła do kuchni i zjadła to ,,przed wigilijne śniadanie''.
          Kilka godzin później dziewczyna siedziała przy kuchennym stole, ubrana już odświętnie na Wigilię. Chociaż jej strój, był po prostu strojem galowym ze szkoły, czuła się niezwykle dziwnie.
- No no wnusiu. Jak ślicznie wyglądasz! Szkoda, że Patusia nie może cię zobaczyć...
- Szkoda w ogóle, że jej tu z nami nie ma. Wszystko u niej w porządku?
- Jakby było nie w porządku to by do mnie zaskajpajowała. Teraz, to ja mam laptopa włączonego non-stop. Bo wiesz, jakby chciała mi coś ważnego powiedzieć, a je nie byłabym online, to Bóg wie co by się mogło zdarzyć! Och, któraż to już godzina? Rany Boskie, 17! Idziemy wnusiu, idziemy, jeszcze tylko zawołaj dziadka i rodziców!- Leona zrobiła tak jak jej kazała babcia. Po chwili wszyscy stali przed starymi, dębowymi drzwiami o numerze 14. Otworzyła im kobieta w koronkowej sukience.....

5 stycznia 2013

Rozdział 2

          Leona usiadła na szerokim  parapecie okna, który robił za ,,sofę''. Przejrzała 1 stronę książki, którą wręczyła jej mama. Zadanie 1 brzmiało: W sklepie mięsnym "Krasnalek" ceny są ustalone tak, że na oddzieleniu schabu od kości właściciel nic nie zarabia i nic nie traci. Ile przeciętnie ważą kości, a ile mięso w 1 kg schabu z kością? 
- Boże! Przecież to jest nie do rozwiązania!- wrzasnęła wściekła Leona. -Jedynym rozwiązaniem będzie Internet. Tak, internet. Ooo, jest! Hehe, mamuśka pomyśli, że jestem kujonkiem. Później się historię usunie i będzie jakby nigdy nic. 
Leona znalazła rozwiązania prawie 20 zadań. Kiedy skasowała historię i odłożyła książkę na półkę, do pokoju wkroczyła mama.
- I jak? Zadania zrobione...?- spytała podejrzliwie.
- Zrobiłam jak na razie 20. - odpowiedziała dumnie Leona, patrząc z lekką dezaprobatą na mamę.
- Pokaż. Coś nie mogę w to uwierzyć.- Leona wstała, podeszła do regału z książkami i pokazała zrobione 20 zadań.- Daj mi je, to sprawdzę.
Po tym, jak mama wyszła z pokoju, Leona wzięła gitarę i zaczęła się uczyć nowych chwytów z prostego samouczka, którego pożyczyła od pani z muzyki.
- A- moll.. Pierwszy palec, na 2 strunie w pierwszym progu... Okej, jest. 3 palec, na trzeciej strunie, w 2 progu. Dobra, jeszcze 2 palec, na czwartej strunie, też w drugim progu. Wow, umiem!- zaśmiała się Leona. Po pól godziny umiała już chwyty a-moll, A-dur, A7, d-moll, D-dur i D7. 
          Jutro Wigilia- czas za którym, Leona przepadała. Składanie życzeń, jedzenie 12 potraw, otwieranie prezentów, śpiewanie kolęd. To wszystko było takie cudowne! Takie pełne domowego ciepła i miłości. Chociaż mama trochę przesadza z nauką (ojciec to samo...), chociaż dziadek fałszuje, a babcia płacze z byle powodu, jest świetnie! 
          Leona odłożyła gitarę na swoje miejsce, włączyła jedyny w domu telewizor (był on stary i mały, z kilkoma kanałami, który dała jej babcia, z tego względu, że chciała na jego miejsce wstawić pianino) a tam na ,,Jedynce'' prezenterka mówi, że za 10 minut leci Mamma mia! To była najlepsza wiadomość jaką można sobie wymarzyć w tak nudnym, bezdźwięcznym momencie, gdyż Leona uwielbiała piosenki Abby. Lecz niestety do pokoju weszła mama, z miną ponurą, a nawet odstraszającą.
- Z tych 20 zadań, które rozwiązałaś 1 było poprawne! Możesz zapomnieć o feriach u ciotki. Wysyłam cię za to na wyjazd edukacyjny do Londynu. Pani Nowakowska też zapisała Alka, żeby pojechał, więc nie będziesz osamotniona. Widzisz, mama o wszystkim pomyślała! Święta się skończą, pójdziesz do szkoły na tydzień, (bo ferie mamy w 1 turze ) i pojedziesz, hen daleko, żeby się uczyć. Świetnie to wymyśliłam; Wiesiu, słyszałeś? - spytała się mama, taka zadowolona z siebie.
- Tak, słyszałem Irenko!- odkrzyknął z kuchni tata. 
Leona nie mogła uwierzyć, łzy stanęły jej w oczach. Przecież z ciocią miało być tak fajnie! A teraz? A teraz musi jechać do Londynu, dalekooooo za morze i to na dodatek z tym ćwokiem Alkiem. 
Po tym, jak mama wyszła z pokoju, Leona nostalgicznie patrzyła się w okno, a łzy ciekły jej z oczu i ciekły. Po dziesięciu minutach, smutek przerwała Leonie piosenka Abby. Dziewczyna odwróciła głowę, spojrzała w telewizor, a tam już Amanda Seyfried śpiewa Honey, Honey. Uśmiechnęła się ironicznie, zamknęła drzwi na klucz, rozsiadła się w fotelu i oglądała Mamma mia-ę przez 2 godziny i chociaż mama już kilka razy chciała wejść do jej pokoju, Leona nie reagowała. Niech ma za swoje...

1 stycznia 2013

Rozdział I

          Mama na uczelni. Tato tak samo. Dziadek ogląda telewizję. Babcia czyta gazetę. Ciocia Bogusia... Właśnie! Trzeba zadzwonić do cioci Bogusi i spytać się czy ferie nadal aktualne. Tylko gdzie notes z numerami... Ostatnio, Leona widziała go na regale przy oknie. O, jest! Leżał sobie na parapecie. Bartek Halik, Basia Skowrońska, (CZEMU RODZICE NIE SPISUJĄ KONTAKTÓW TAK, ŻEBY SZUKAŁO SIĘ ICH NAZWISKAMI!?) Bazylia Nowacka, Bogna Janiak, o, Bogusia Jantar!
- Halo?- odezwał się w słuchawce zawadiacki głos cioci.
- Dzień dobry ciociu...- odezwała się cichutko Leona
- O! Leoncia. I co? Mama wypróbowała tą farbę co jej ostatnio dałam? Ach, ten kolor!
- Eee nie wiem... Chyba jeszcze nie.
- Jak to nie? Taki ładny miedziany kolor! Pewnie mamusia zapomniała, to pamiętaj, przypomnij jej!
- Dobrze przyp...- nie zdążyła dokończyć Leona.
- No, to co chciałaś?- spytała ciocia z nadzieją w głosie.
- Chciałam się spytać, czy ten wyjazd na ferie nadal aktualny, bo Julek i Olek mają przyjechać...
- E, nie martw się nimi. Oni cię bardzo lubią! Juluś mi mówił, że  z modeliny zrobiłaś mu autko i on caaaały czas się nim bawi. Oluś kiedyś do mnie z gitarą przyszedł i zagrał mi ,,Sto lat'',a słowa brzmiały ,,Leonka, Leosia niech żyje Leonkaaa, niech żyje naaam''- w tym momencie ciocia przetarła ręką wilgotne ze wzruszenia oczy- Przyjeżdżaj kiedy tylko chcesz, kochana! Dobieranego ci wokół główki zrobię, bo już ten kurs fryzjerski ukończyłam! Certyfikat wisi u mnie w kuchni, na ścianie i kto przychodzi widzi, że ma do czynienia, nie z jakąś tam kurą domową, tylko kobietą zawodowo czeszącą!
- To super! Ciociu ja muszę kończyć. Pozdrów wszystkich.
- Dobrze, dobrze. Ty też pozdrów. Do usłyszenia!
- Pa!
          Leona odłożyła słuchawkę i wyjrzała przez okno. Chociaż jest grudzień, w Poznaniu nie ma ani grama śniegu! A u cioci (z tego co mówił wujaszek) śniegu po pas! To takie nie fair!
Nagle uwagę Leony przyciągnęli dwaj  mężczyźni, ubrani jak na zimę stulecia, tzn. w czapki-uszatki, wełniane szale, puchowe kurtki, rękawiczki, ortalionowe spodnie i wysokie śniegowce. Haha! Ciekawe gdzie idą, przecież są święta, wszystkie sklepy nieczynne, no może znajdzie się kilka wyjątków, ale jest ich bardzo mało. Hmm... wykłócają się o ... jaszczurkę?! Ich rozmowa robi się coraz bardziej wciągająca. Swoją drogą Leona właśnie na święta miała dostać od dziadka zoologa jaszczurkę...I to na dodatek sprowadzaną aż z Rzeszowa! Ups... obserwatorka chyba została nakryta... Dwaj faceci wzdrygnęli się, po czym poszli w kierunku lasu. I przepadło. Jest już godzina 16, więc rodzice lada moment będą. I znowu zacznie się posłuszne, pełne zakazów i nakazów życie 15- letniej Leony. Dobrze, że blisko są chociaż dziadkowie.
Nagle zabrzęczał dzwonek do drzwi. Leona poszła otworzyć.
- Leona! Spotkałam twoją panią od matematyki. Powiedziała mi, że się strasznie pogorszyłaś! Kiedyś same piątki, a teraz?! Tróje, czasem jakaś czwórka ci wpadnie. Co się z tobą dzieje?! Jesteśmy z tatą zaniepokojeni!!!- krzyknęła zdenerwowana mama.
- Mamo, święta są, daj mi spokój. To ta baba się na mnie uwzięła! Teraz jeśli z kartkówki masz 7 punktów na 11 dostajesz tróję! A z testu...
- No właśnie, co z testu?!
- ....jeśli z testu masz 13 punktów na 20 o tróji nawet pomarzyć nie możesz!
- To jest normalna skala oceniania! Albo mi się przez ten czas polepszysz, albo cię nie puszczę do ciotki na ferie. Zrozumiałaś? I przy okazji kupiliśmy ci z tatą taki zbiór zadań z matematyki, wasza pani go poleciła i widziałam nawet, że mama Alka go też kupowała! Czyli nie tylko ty masz problemy z matematyką. Masz. I dzisiaj chcę zobaczyć minimum 5 stron zadań zrobionych! No, idź już do pokoju.- Leona posłusznie weszła to swojego pokoju na poddaszu po czym otworzyła książkę i zamarła. Polecenia były pisana czcionką mniejszą od maku, więc zadań na 1 stronie było aż 15! Więc jak tu zrobić 5 stron!? Mama przesadza. Ewidentnie przesadza i tak być nie może....!
         



Prolog

[...]
- Ja ci mówię, ona już dawno przepadła. Ta filozofka pewnie sprzedała ją na jakiejś giełdzie zoologicznej  i teraz może być u kogokolwiek! Nie mam już sił na błąkanie się po świecie i to jeszcze w takim celu.
- Co ty gadasz Tommy! Wiesz przecież, że jak szef jej nie dostanie to koniec z nami. Nie możemy pod żadnym pozorem się poddać!
- Ale to jest szukanie igły w stogu siana, Mackie. A może gdybyśmy kupili taką u jakiegoś zaawansowanego hodowcy? Gruby by nigdy jej nie rozpoznał...
- Z dnia na dzień robisz się coraz głupszy! Killan nie potrzebuje jej ot tak! W tej jaszczurce musi być coś, na co on szczególnie zwraca uwagę. 12 poprzednich, które dla niego znaleźliśmy tak schował, że tylko Bóg wie gdzie są. Wg mnie to nie jest zwykły kolekcjoner jaszczurek. On to robi w jakimś konkretnym celu,Tommy.
- Przesadzasz. Zresztą nie wiem jak ty, ale ja idę na pizzę. Niedobrze mi się robi od tych gadów czy jakkolwiek to się inaczej nazywa.
- Boże! Daj mi siłę, żebym wytrzymał z tym człowiekiem!- mówiąc to odprowadził Tommy'ego wzrokiem do drzwi pizzeri, po czym wkroczył w głąb lasu...